Przebijasz bramy światła.
Znikasz wśród złotych gwiazd.
To nie ziemia się obraca, tylko ty.''
Linkin Park- Numb
*Perspektywa Amy*
Świat kurczy się do rozmiaru ziarenka. Nagle pokój robi się zbyt ciasny, by można było w nim spokojnie oddychać, a rozmowy ludzi znajdujących się w pomieszczeniu, zbyt głośne, by nie pozbawić mnie zdolności myślenia. Staczam walkę sama z sobą, by nie uciec stąd z krzykiem. Wszystko mnie doszczętnie dusi i ma dziwnie gorzki posmak. Jak trucizna. Nagle znów czuję się jak mała dziewczynka, którą zewsząd otaczają przerażający dorośli. Światło słońca rozmywa się w moich oczach. Głupie łzy. Nie pamiętam co się wydarzyło, ani jak się tu znalazłam. Wiem tylko, że nienawidzę tego miejsca. Jest puste. Puste i ogłuszające. Przypominam sobie dobre czasy, kiedy do snu utulała muzyka i Miles. Był moim przyjacielem i bratnia duszą. Jak Josh. Jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna jak teraz. Nie liczą się ludzie, którzy odeszli tylko ci, co z tobą zostali pomimo twoich wad. W moim przypadku nie ma ich wielu. Czuję, że moje czarne włosy przyklejają się do mojego mokrego policzka. Wyglądam pewnie jak sto nieszczęść.
-Ammie?- słyszę nad sobą przesłodzony głosik od którego momentalnie robi mi się niedobrze.- Czyżbyś próbowała się popisać swoim beznadziejnie dziecinny zachowaniem?
- Nie twoja sprawa.- wyszeptałam.
-Wiesz, nie dziwię się, że twoja matka wolała się powiesić niż przebywać z tobą pod jednym dachem. Pewnie zaliczyła wpadkę i tyle. Byłaś pomyłką.- tracę kontrolę na własnym ciałem. Zaczynam się szarpać i wpadam po raz kolejny w szał. Zazwyczaj tylko banda słodkich idiotek doprowadza mnie do takiego stanu. Moje oczy zachodzą czerwoną mgłą, dłonie drżą, a gardło boli od krzyków. Czuję się jakbym połknęła kilogram gwoździ. Widzę wszystko, ale otoczenie powoli się oddala. widz, że ktoś podbiega do mnie i czuję dotyk na dłoni. Josh. Tylko on tak robi. Tylko on o mnie nie zapomniał. Dla niego jestem kimś więcej niż Księżniczką Mroku. Nie jestem martwa. Nadal czuję, żyje i oddycham, choć czasami wątpię w tego sens. Uspokajający dotyk zaczyna uspokajać moje zdewastowane nerwy, pozwala mi uwierzyć, że nigdy nie jest za późno by coś zmienić. Wszystko odpływa, a ja odchodzę. Daleko. Do raju.
*Perspektywa Roberta*
Wchodząc do sali pięknej,nieznajomej dziewczyny, zastanawiałem się co powiedzieć. Przecież nie powiem do niej po prostu ,,Hey. Jestem Robert. Byłem świadkiem twojego nagłego załamania i postanowiłem cię uratować.'' Przecież zabrzmię jak kompletny idiota. Najgorsze jest to, że przy takich osobach trzeba bardzo uważać na słowa. Na słowa. Na gesty. Na wszystko. A ja nie cechuje się szczególna wrażliwością. W końcu ze mnie głupi, arogancki dupek, co nie ma żądnych ograniczeń ani zahamowań. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oszklone drzwi. Skierowałem wzrok na dziewczynę spała. Słodko spała. Dopiero po chwili spostrzegłem faceta, który trzymał ja za rękę. Odwrócił się w moim kierunku z niemym pytaniem. Czyżby to bł jej chłopak? W sumie był całkiem przystojny. W sam raz dla niej. Postanowiłem przerwać irytujące milczenie.
- Cześć. Jestem Robert. To ja wezwałem pogotowie.- spojrzenie tajemniczego chłopaka od razu złagodniało. Uff. Przynajmniej nie zabije mnie.
- Oh. Cześć. Jestem Josh. Nie mam pojęcia jak ci się odwdzięczę. Uratowałeś ją.
- Daj spokój. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.- spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Nie oszukujmy się. Gdyby nie ty, nikt by nawet się nie zorientował, że coś się mogło z nią stać. Może Miles....Ale on do zupełnie ogłupiał.
- Dlaczego? - zapytałem dosuwając sobie krzesełko bliżej łóżka.
- Powiedzmy, że koledzy go omotali.
- Rozumiem.
- Nie oceniaj jej, dobra? Amy robi głupoty, ale niekoniecznie z własnej woli.
- C o masz na myśli?
- Ostatnio dużo się z nią dzieje. Naprawdę. Nie wierz plotkom.- prychnąłem.
-Nigdy w nie nie wierzę.
- To dobrze.- nagle Amy zaczęła się rozbudzać.. Josh się przysunął. Trochę przypominał tarczę. Nagle dziewczyn a wstała i...uderzyła go prosto w nos.
-Cholera!- krzyknął chłopak.
-Boże, przepraszam, przepraszam, tak bardzo przepraszam. Ja tylko...- mówiła na jednym wydechu. Za chwilę wybuchnęła płaczem.
No młoda nie przejmuj się. Sam cie tego uczyłem. To nic takiego. Zobaczysz. Tylko się uspokój kochanie, proszę.- pomimo krwi spływającej po jego twarzy objął ją delikatnie, jakby była porcelanową laleczką. siedziałem parę godzin z nimi.Od razu zauważyłem, jak bardzo są ze sobą zżyci. Po raz pierwszy czułem, że ktoś mnie naprawdę rozumie. Bardziej niż moi pseudo przyjaciele. W sumie Amy nie mówiła wiele. Była cicha. Prawie nie okazywała uczuć. Wiedziałem, że to tylko pozory. I postanowiłem tylko jedno. Odkryję prawdziwą twarz Amy Lee i sprawię, by choć raz się uśmiechnęła. Prawdziwie. Jeśli tego nie zrobię, niech mnie piekło pochłonie. Co ja gadam. Musi mi się udać. Przecież to nie jest niemożliwe, prawda? Wracając do domu, wyszczerzałem się jak głupi. Nawet sąsiadka, która przeżegnała się na mój widok, nie zdołała popsuć mi nastroju.
******************************************************************************
Hey wszystkim! Wiem, że nie piszę zbyt często, ale mam nadzieję, że niedługo będę mogła wrócić na wszystkie blogi. Wiem, że ostatnio strasznie je zaniedbuje i wcale mi się to nie podoba;/ Obrazki nieudolnie przerabiane przeze mnie dawnoooo temu.Mam nadzieje, że rozdział jakoś wyszedł. Czekam na komy. Buziaki, Issie;*