wtorek, 24 marca 2015

Chapter 4

,,Jesteś echem mojej ciemności.
Przebijasz bramy światła.
Znikasz wśród złotych gwiazd.
To nie ziemia się obraca, tylko ty.''

Linkin Park- Numb

*Perspektywa Amy*
Świat kurczy się do rozmiaru ziarenka. Nagle pokój robi się zbyt ciasny, by można było w nim spokojnie oddychać, a rozmowy ludzi  znajdujących się w pomieszczeniu, zbyt głośne, by nie pozbawić mnie zdolności myślenia. Staczam walkę sama z sobą, by nie uciec stąd z krzykiem. Wszystko mnie doszczętnie dusi i ma dziwnie gorzki posmak. Jak trucizna. Nagle znów czuję się jak mała dziewczynka, którą zewsząd otaczają przerażający dorośli. Światło słońca rozmywa się w moich oczach. Głupie łzy. Nie pamiętam co się wydarzyło, ani jak się tu znalazłam. Wiem tylko, że nienawidzę tego miejsca. Jest puste. Puste i ogłuszające. Przypominam sobie dobre czasy, kiedy do snu utulała muzyka i Miles. Był moim przyjacielem i bratnia duszą. Jak Josh. Jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna jak teraz. Nie liczą się ludzie, którzy odeszli tylko ci, co z tobą zostali pomimo twoich wad. W moim przypadku nie ma ich wielu. Czuję, że moje czarne włosy przyklejają się do mojego mokrego policzka. Wyglądam pewnie jak sto nieszczęść.
-Ammie?- słyszę nad sobą przesłodzony głosik od którego momentalnie robi mi się niedobrze.- Czyżbyś próbowała się popisać swoim beznadziejnie dziecinny zachowaniem?
- Nie twoja sprawa.- wyszeptałam.
-Wiesz, nie dziwię się, że twoja matka wolała się powiesić niż przebywać z tobą pod jednym dachem. Pewnie zaliczyła wpadkę i tyle. Byłaś pomyłką.- tracę kontrolę na własnym ciałem. Zaczynam się szarpać i wpadam po  raz kolejny w szał. Zazwyczaj tylko banda słodkich idiotek doprowadza mnie do takiego stanu. Moje oczy zachodzą czerwoną mgłą, dłonie drżą, a gardło boli od krzyków. Czuję się jakbym połknęła kilogram gwoździ. Widzę wszystko, ale otoczenie powoli się oddala. widz, że ktoś podbiega do mnie i czuję dotyk na dłoni. Josh. Tylko on tak robi. Tylko on o mnie nie zapomniał. Dla niego jestem kimś więcej niż Księżniczką Mroku. Nie jestem martwa. Nadal czuję, żyje i oddycham, choć czasami wątpię w tego sens. Uspokajający dotyk zaczyna uspokajać moje zdewastowane nerwy, pozwala mi uwierzyć, że nigdy nie jest za późno by coś zmienić. Wszystko odpływa, a ja odchodzę. Daleko. Do raju.
                          *Perspektywa Roberta*
Wchodząc do sali pięknej,nieznajomej dziewczyny, zastanawiałem się co powiedzieć. Przecież nie powiem do niej po prostu ,,Hey. Jestem Robert. Byłem świadkiem twojego nagłego załamania i postanowiłem cię uratować.'' Przecież zabrzmię jak kompletny idiota. Najgorsze jest to, że przy takich osobach trzeba bardzo uważać na słowa. Na słowa. Na gesty. Na wszystko. A ja nie cechuje się szczególna wrażliwością. W końcu ze mnie głupi, arogancki dupek, co nie ma żądnych ograniczeń ani zahamowań. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oszklone drzwi. Skierowałem wzrok na dziewczynę spała. Słodko spała. Dopiero po chwili spostrzegłem faceta, który trzymał ja za rękę. Odwrócił się w moim kierunku z niemym pytaniem. Czyżby to bł jej chłopak? W sumie był całkiem przystojny. W sam raz dla niej.  Postanowiłem przerwać irytujące milczenie.
- Cześć. Jestem Robert. To ja wezwałem pogotowie.- spojrzenie tajemniczego chłopaka od razu złagodniało. Uff. Przynajmniej nie zabije mnie.
- Oh. Cześć. Jestem Josh. Nie mam pojęcia jak ci się odwdzięczę. Uratowałeś ją.
- Daj spokój. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.- spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Nie oszukujmy się. Gdyby nie ty, nikt by nawet się nie zorientował, że coś się mogło z nią stać. Może Miles....Ale on do zupełnie ogłupiał.
- Dlaczego? - zapytałem dosuwając sobie krzesełko bliżej łóżka.
- Powiedzmy, że koledzy go omotali.
- Rozumiem.
- Nie oceniaj jej, dobra? Amy robi głupoty, ale niekoniecznie z własnej woli.
- C o masz na myśli?
- Ostatnio dużo się z nią dzieje. Naprawdę. Nie wierz plotkom.- prychnąłem.
-Nigdy w nie nie wierzę.
- To dobrze.- nagle Amy zaczęła się rozbudzać.. Josh się przysunął. Trochę przypominał tarczę. Nagle dziewczyn a wstała i...uderzyła go prosto w nos.
-Cholera!- krzyknął chłopak.
-Boże, przepraszam, przepraszam, tak bardzo przepraszam. Ja tylko...- mówiła na jednym wydechu. Za chwilę wybuchnęła płaczem.
No młoda nie przejmuj się. Sam cie tego uczyłem. To nic takiego. Zobaczysz. Tylko się uspokój kochanie, proszę.- pomimo krwi spływającej po jego twarzy objął ją delikatnie, jakby była porcelanową laleczką. siedziałem parę godzin z nimi.Od razu zauważyłem, jak bardzo są ze sobą zżyci. Po raz pierwszy czułem, że ktoś mnie naprawdę rozumie. Bardziej niż moi pseudo przyjaciele. W sumie Amy nie mówiła wiele. Była cicha. Prawie nie okazywała uczuć. Wiedziałem, że to tylko pozory. I postanowiłem tylko jedno. Odkryję prawdziwą twarz Amy Lee i sprawię, by choć raz się uśmiechnęła. Prawdziwie. Jeśli tego nie zrobię, niech mnie piekło pochłonie. Co ja gadam. Musi mi się udać. Przecież to nie jest niemożliwe, prawda? Wracając do domu, wyszczerzałem się jak głupi. Nawet sąsiadka, która przeżegnała się na mój widok, nie zdołała popsuć mi nastroju.
******************************************************************************
                                Hey wszystkim!   Wiem, że nie piszę zbyt często, ale mam nadzieję, że niedługo będę mogła wrócić na wszystkie blogi. Wiem, że ostatnio strasznie je zaniedbuje i wcale mi się to nie podoba;/  Obrazki nieudolnie przerabiane przeze mnie dawnoooo temu.Mam nadzieje, że rozdział  jakoś wyszedł. Czekam na komy. Buziaki, Issie;*








poniedziałek, 19 stycznia 2015

Chapter 3

,,Strach zabija każdy fragment mojej duszy.
Czuje, że powoli odpływam.
Topie się.
Brak mi powietrza.
Podnieś mnie i złóż od nowa.''
*Perspektywa Roberta*
...Przywaliłem z pięści temu frajerowi. No bo ludzie, wytłumaczenie mi jak można być szczęśliwym z tego, że jego jedyna siostra cierpi?! No serio. Nie rozumiem. To jest chore. Podbiegłem do tej...Amandy? Nie wiem. Nie pamiętam. Zadzwoniłem po pogotowie. Pojawili się po godzinie. No ja się kurde pytam. Po godzinie, serio?! A co by było jakby już była trupem? Nie wiem. Taa...Izba zdrowia się stacza. zabrali ją na nosze ja wsiadłem do swojego auta. No przecież nikt nie chciałby obudzić się w szpitalu sam. Nie jestem w żadnym procencie dobry, ale aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Bynajmniej na razie. Sprawdziłem schowek w aucie i wyjąłem telefon. Zadzwoniłem do Esme.
-Mamo....Jest problem.
-Która?
-Która co?
-Która dziewczyna cię podała do sądu tym razem.
-Mamo....Co złego to nie ja. Poza tym mam niezłe zdanie o swoim kochanym synu jak widzę...
-Robert przejdź do setna sprawy.
- za chwile powinni przywieźć do was do szpitala taka dziewczynę.
-A jednak!
-A dasz mi skończyć?!
-Oh, więc co zrobiłeś tej dziewczynie?
-Ja nic. ona sama...Zresztą zaraz będę tam.
   *Perspektywa Amy*
Ostatnie co pamiętam to zmęczenie. A jednak....Czuje, że coś jest nie tak. Całe życie śpiewałam. Zawsze to było dla mnie jak butla tlenowa dla nurka. Teraz uczę się na nowo. żałuje, że nie mogę cofnąć czasu. Gdybym tylko była bardziej ostrożna, nie straciłabym ostatniej rzeczy jaka mi została. Ale nie...Wolałam być przeciętna. Jak wszyscy. Mój błąd. Mimo tego co się stało. Wiem, że ostatnio się zmieniłam. Nie daję sobą manipulować. Okay, trochę jestem załamana, ale każdy ma gorszy okres w życiu. To ironia. Przyjaciele nas ranią. Mówią o tym, jak to im na nas nie zależy, a kiedy są potrzebni to ich nie ma. Zabawne jest to, że jak to my byśmy ich zostawili, kiedy oni nas potrzebują to po prostu by odeszli. Skąd tyle o tym wiem? Po prostu to przerabiałam. Było ich tylu, a nie został już nikt. A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Wystarczyło się zadać z ludźmi, których nie powinnam nawet zauważać. Jednak przecież ja mam wrodzony dar do pakowania się w kłopoty. Byliśmy zawsze w piątkę. Nie przejmowałam się tym, że w szkole mówili , że są dziwakami. Chciałam by mieli w kimś oparcie. Chwilowo zapomniałam o tym, że przecież fotelem to ja nie jestem, a oni są starsi. Prawie dorośli. Zawsze wyczuwałam w nich cos co mnie przyciągało. Ich maski na twarzy...Rozbiegane spojrzenia...Byli inni. Tacy nieprzystępni. Nie wiedzieć czemu przyjęli mnie do swojego grona. Przez pierwsze dwa lata byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi.  Oni wiedzieli wszystko o mnie, a ja o nich. Przynajmniej tak mi się wydawało. Byli moja jedyna ucieczką od tego wszystkiego. Ślepo im ufałam, aż nagle czar prysł. I do tego nie była potrzebna żadna zła wróżka. No, ewentualnie jeden podły magik. I tu chodzi o mojego kochaniutkiego braciszka. Czy mogę powiedzieć, że go nienawidzę? Zapewne nie powinnam, ale zaprzeczenie równałoby się kłamstwu. A ja akurat kłamać nie lubię. Zawsze byłam typem dziewczyny, którą trudno było rozgryźć, ale aktualnie jestem zmęczona wiecznym ukrywaniem się pod kapturem. I ludźmi. I wszystkim co mnie otacza. Jak to możliwe, że coś co niedawno kochałam, stało się czymś czego tak cholernie nienawidzę? Tak, wiem. Nadużywam tego słowa.. Ale mogę to powiedzieć jeszcze raz. Nienawidzę tego świata za to, jaki się stał. Bo ludzie są podli i dobrze się teraz mogą w nim odnaleźć. A ja tu nie pasuje. Nie ma tu miejsca dla mnie. Za jakiś czas znajdę jakiś azyl dla siebie. Tylko najpierw potrzebuje czasu. Czasu, który pozwoli mi dorosnąć i oszukiwać. Bo życie to dla mnie gra. A każdy gracz pragnie zwycięstwa. A w moim życiu nie ma miejsca na kolejną przegrana. Nie mam na to czasu. Żyj szybko, umieraj młodo. Przynajmniej twój czas nie okaże się stracony.
    *Perspektywa Roberta*
A więc opowiem wam bajeczkę o tym jak królewicz i królewna się spotkali...Był to pięknie pochmurny wieczór. W sam raz dla takich ludzi jak oni. Księżniczka nie lubiła sukienek, a królewicz smokingu. Nie było balu, tylko księżyc, który jarzył się niesamowitą czerwienią...I na tym ta bajeczka się kończy. Bo nie wiem co dalej pisać. Może królewicz zwalił księżniczkę do rzeki? Albo to ona go utopiła? A może żyli razem aż po kres wieczności? Myślę, że to tylko ich sprawa, a my nie możemy się wtrącać. Cholera. Jest ze mną źle. Nawet już bajki wymyślam. A wszystko przez co? Przez ten cholerny szpital, w którym kurewsko mi się nudzi. Czekałem na moment, aż wreszcie drzwi tej durnej sali się otworzą...I czekałem...I czekałem. Aż wreszcie grzecznie, jak przystało na słodziutkie dziecko- zasnąłem. Obudziły mnie dopiero otwierające się drzwi.
-Robert?
-Czego kurwa znów?
-Nie odzywaj się tak do mnie młody człowieku. Jestem dr. Collins. Chciałem cię poinformować o stanie twojej dziewczyny.
-Kogo? Ja nie mam żądnej dziewczyny! Jestem samowystarczalny- spojrzałem na niego z głupkowatym uśmiechem.
-Dobrze, czy masz jakiś kontakt z jej rodziną?- wskazał głową na dziewczynę za szklaną szybą. Wyglądała wręcz dziecinnie na tle tej nudnej bieli. Jakby tam nie pasowała z tym swoim ciemnym makijażem i ubraniem. 
-To moja...-chciałem powiedzieć przyjaciółka, ale nie dane mi było skończyć.
-Ja jestem jej bratem.- Za mną stanął nasz cudowny wzór do naśladowania. Podbite oko i nos jak wiśnia zaczął mnie dziwnie bawić.
-Dobrze doktorku. Przyjdę potem, bo ten debil działa na mnie jak płachta na byka.- ruszyłem w kierunku wyjścia. Nie wiedząc czemu nie opuszczał mnie dobry nastrój.  Co się ze mną dzieje? Halo! Jestem trzeźwy...Na dodatek wesoły! Ratujcie, ja nie chce kaftana!
******************************************************************************

No więc wreszcie rozdział. Po dłuuuuugim czasie, ale chyba lepiej [późno niż wcale. Zdjęcie przerabiane przeze mnie.Mam nadzieje, że nie wyszło tak źle jak mi się zdaje. Czekam na komy. Buziaki, Issie:*



wtorek, 24 czerwca 2014

Chapter 2

,,Mogłem wygrać, 
Ale przegrałem.
Miałem wybór.
Wybierałem między życiem, a śmiercią.
Wybrałem życie.
Czy to był dobry wybór?
A może jednak błąd?
Czy to możliwe, bym pomylił się?''
*Perspektywa Roberta*
Siedziałem u Milesa w pokoju. Byłem szczęśliwy, że tak szybko się odnalazłem w Forks. Była impreza. Każdy był już nieźle schlany. Niektórzy tak jak ja spokojnie siedzieli bawiąc się bez alkoholu. Nie mogę do tego wrócić. Nie odkąd po dwóch latach wyszedłem z nałogu. Dziewczyna Milesa poszła, a ten dosiadł się do mnie.
-E stary...Widziałeś minę Ammie?
-Kogo?
-Mojej siostry....
-Tej w kapturze na głowie? Co tusz miała rozmazany?
-Noo...
-Nie mówiłeś, że mas siostrę.
-Bo nie ma o kim gadać.
-Co?- i wtedy usłyszeliśmy huk. Coś się rozbiło. W łazience.Pobiegliśmy obaj. Reszta nie zdając sobie sprawy, z powagi sytuacji nadal się bawiła w najlepsze. To śmieszne jak często nie zauważamy tragedii innych. Tak często ludzi, którzy nas otaczają. Każdy żyje własnym rytmem. Nie przejmujemy się tym czy ktoś w naszym pobliżu ma dobrze. Dla każdego liczy się tylko jedna osoba. On sam. Z początku zauważyłem rozbite lustro. Rozbite w odłamki tak drobne jak poranna rosa. Na ziemi leżała dziewczyna. Cała pokaleczona. Z jej ręki strumieniami lała się krew. Nagle tak jak gdyby nigdy nic ona wstała próbując się podnieść. Widziałem, że każdy ruch sprawia jej ból. Nie miała siły wstać, a mimo to nie prosiła o pomoc nawet własnego brata. Chciałem do niej podejść, ale Miles mnie zatrzymał.
-Nie podchodź. Tylko ją przestraszysz.- nie posłuchałem się go. Ostrożnie podszedłem do dziewczyny. Kiedy zobaczyła mnie tak blisko siebie zaczęła wbijać  paznokcie w swoją skaleczoną dłoń. Ból sprawiał jej przyjemność. Uśmiechała się do siebie,a po jej policzkach ciekły łzy. Mówiłem, że nienawidzę jak dziewczyna płacze? Jak nie to właśnie wszem i wobec ogłaszam, ze tak właśnie jest. Uklęknąłem obok niej.
-Pokaż tą rękę.- Bała się mnie. Trzęsła się, więc bała. Zacisnęła mocniej szczękę.- Słuchaj...Pokaż, bo ci się wda zakażenie. Wiem co czujesz, ale....
-Skąd ty kurwa możesz to wiedzieć człowieku?
-Amy uspokój się...
-No ja się kurwa pytam skąd?!-Jej głos był coraz głośniejszy.
-Siostra wiesz, że nerwy w twoim przypadku są niewskazane...
-Bo jestem dziwką?! Twoja dziewczyna mi to dosyć brutalnie uświadomiła.
-Co?! Spokojnie...Prze....-Nie zdołał dokończyć, bo dziewczyna zaczęła zwijać się z bólu. Krzyczała i nie panowała nad własnym ciałem. I wtedy to zrobiłem...
,, Wszystko zniszczyliśmy razem, 
więc razem musimy to odbudować. 
Powoli, małymi kroczkami,
Może uda nam się dotknąć nieba.''
********************************************************************************
Okay. Rozdział gotowy! Mamy perspektywę Roberta. Postanowiłam, że tu będę dodawać króciutkie rozdziały, ale jak najczęściej będę mogła. Na prawdę tego bloga nie chce zepsuć. Czekam na komy i dziękuje za poprzednie. Dedyk dla Selinki oraz Rudej Wampirki;) Buziaki, Issie:*



niedziela, 8 czerwca 2014

Chapter 1

Masz racje. 
Wątpię w twoje słowa.
Wiem,że w tym świecie nie warto ufać nawet sobie. 
Więc zamknę oczy i dopiero wtedy się dowiem, ile warte są twoje obietnice.
Proponujesz,że zabijemy się razem.
To miłe, ale najpierw to ja zastrzelę ciebie, bo wiem,że to kłamstwo, a nie chce kolejnych  problemów.
    *PERSPEKTYWA AMY*
Obudziłam sie o drugiej w nocy. Nienawidze swojej bezsennności. Miałam znów koszmary. Jak zwykle. Czasem marze, by to sie skończyło. Bym mogła cofnąc się w czasie. Nie jestem doskonała, ładna czy mądra. Jestem tylko sobą. Mroczna ja. Zawsze w czarnych ciuchach. Nigdy nie wiem co powiedzieć. Mam w szufladzie pare swoch tektów, które nigdy nie będą nigdzie  pokazane.. Wiem,że powinnam sie cieszyć z tego co mam. Nie umiem. Jestem ciągle sama, więc wariuje. Lubie czuc ból, bo mi źle. Czasem ostro lece na haju. Nie lubie tego. Ale dzięki temu łatwiej udawać, że jest okay. Z góry, z pokoju Milesa jak zwykle było słychać odgłosy imprezy. Otworzyłam z hukiem drzwi, a tam jak zwykle cała ekipa. Na kolanach mojego brata siedziała ta idiotka Erica. W koronkowej niebieskiej sukience wyglądała jak...No chyba wiadomo kto. Równie dobrze mogłaby chodzić na goło. Suka. No właśnie. Ja tak ich odróżniam. Są zapatrzone dziwki, kujony, skurwiele, szpanerzy i psychole. Do tej ostatniej grupy należę tylko ja.  Rodzice jak żyli mówili mi, że jak tak dalej pójdzie to skończe w burdelu. Na to wspomnienie momentalnie zrobiło mi się nie dobrze. Moja matka była, co tu kryć, dziwką. Ojciec nie był moim biologicznym tatą. Był jej alfonsem. To on ją zabił jak zaszła w ciążę. Do tej pory to pamiętam. Bardzo dokładnie. Ich krzyki i ten wieczny odór alkoholu. Pamiętam jak byłam mała i tuliłam do siebie małego różowego misia. Zagłuszałam płacz. Byłam taka słaba. Nadal jestem. Tak bardzo chce się zmienić. Chce się stać inną sobą. Tą silniejszą. Pozbyć się tych wszystkich wspomnień, które torują sobie drogę do mojej zepsutej duszy.  jestem zła. Jestem okropna. Jestem beznadziejna. Zasnęłam. Obudziłam się o siódmej. Szkoła. Nienawidze tej jebanej instytucji. Założyłam na siebie zieloną bluzę z kapturem i czarne rurki. Jaka ja gruba jestem. Spojrzałam w lustro. Moje odbicie się ze mnie naigrywało. Dziewczyna z sińcami pod oczami i kapturem na głowie śmiała się szyderczo w moją stronę. Uderzyłam w nie z pięści. Obserwowałam jak rysy pojawiają się, a za chwile pękło całe szkło. Gdybym ja też tak mogła. Spojrzałam na swoją rękę. Była cała zakrwawiona. Kręciło mi się w głowie, a po chwili zemdlałam. To było moje wybawienie.
Nienawidzę siebie za to jaka się stałam.
Ciągle uciekam z niemym krzykiem w oczach.
Łzy płyną po moich policzkach.
I nikt nie wie.
Nikt nic nie widzi.
Mam swoje tajemnice.
Ty nie masz do nich dostępu.
Zabiore je z sobą do grobu.
**************************************************
Przepraszam, że tak długo, ale mam małe problemy z czasem i wiecznie coś. Następny będzie dłuższy. Przynajmniej się postaram. Dziękuje za komy. Dedyk dla Sellusi i Rudej Wampirki:-)




piątek, 16 maja 2014

PROLOG


Od zawsze byłem ten zbuntowany. Wszyscy dostrzegali we mnie tylko nie liczącego się zn nikim bachora. Może nim byłem. Nie potrafiłem udawać jakiegoś Biebera, ponieważ nigdy taki nie będę. Przyciągała mnie głośna i ostra muzyka....Może temu,że była czymś innym. Czymś czego zawsze pragnąłem,ale nigdy nie dostałem. Wychowywałem się w pacyfistycznej rodzinie. Karmiono mnie bzdurami,że wszystko jest piękne, a w naszym świecie wojny są zbędne. W wieku dziesięciu lat już przestałem w to wierzyć. Szkoła nie była miejscem gdzie bez agresji było łatwo. Nigdy nie było. Teraz jestem sobą. Uciekłem z domu i pozostawiłem przeszłość ze sobą. Jestem Robert Pattinson, mam 19 lat i jestem muzykiem. a konkretnie to metalowcem. Moja historia nie będzie prosta. Wkraczasz na własna odpowiedzialność do świata gdzie codzienne ustawki są normą.
*********************************************************************************
No więc mój kolejny blog,  w dosyć nie typowym paringu. Nie wiem czy komuś się to spodoba,ale postanowiłam spróbować. Co wyjdzie to zobaczymy. Mam nadzieje,że ktoś skomentuje, bo serio nie wiem co z tym blogiem wyjdzie....No ok. Czekam na komy. Issie:*